Opinia Rimmel Match perfection Podkład rozświetlający 30 ml

leibstandarte
2013-05-31

Zaczęło się od przypadkowego spojrzenia. Z tłumu pełnego, pomarańczowo samoopalonych Polek, brązowych polików Włoszek oraz nieokreślonych twarzy przykrytych równie nieokreślonymi, acz widocznymi z odległości kilometra maskami wydobyło się moje, długo bezskutecznie poszukiwane, lustrzane odbicie - zimna, trochę chorobliwa, ale jednak czysta bladość /Light Porcelain/, po prostu moja własna skóra zamknięta w równie chłodnej, minimalistycznej buteleczce. Aż chciało się wziąć ją do ręki, zajrzeć, sprawdzić, czy to tylko wrażenie, czy jednak naprawdę kolor będący kopią mojej białości. Jak chciałam, tak zrobiłam, zwłaszcza, że cena owego eksperymentu /ok 35 PLN/ nie była zbyt wygórowana. Szłam więc z zakupem do domu, co chwilę spoglądając na piękną, mleczną buteleczkę i zastanawiając się, czy jej zawartość w ogóle istnieje, czy tylko jest kopią, która nałożona na twarz wtopi się w moją skórę, tracąc swój własny byt. (Nie)stety przyjście do domu i nałożenie owego podkładu na twarz wcale nie rozwiało moich ontologicznych dylematów. Wręcz przeciwnie! Po aplikacji z jednej strony widziałam świetny efekt ujednolicenia koloru, przykrycia drobnych zaczerwienień, ale z drugiej strony miałam wspaniałe wrażenie braku czegokolwiek kolorowego na twarzy /a było to problemem przy każdym poprzednim podkładzie/. Lejąca, bardzo wydajna konsystencja, którą intuicyjnie wklepałam zamiast wcierać, świetnie złała się (właśnie!) z cerą, nie pozostawiając wrażenia tłustości, ciężkości, oblepienia. Twarz w lustrze zrobiła się świeższa, bardziej promienna i wyglądało to tak, jakby rzeczywiście zrobiła się taka sama z siebie, bez żadnego kolorowego ulepszacza, beż żadnego topornego łatania niedoskonałości sztuczną farbką. Miałam wrażenie, że produkt, przez producenta określony mianem kryjącego, kryje tak dokładnie, że zakrywa nawet, a może głównie, siebie. I mimo tego, że na większe zaczerwienienia musiałam nałożyć podwójną warstwę kosmetyku, to i tak efekt był niespotykanie naturalny. Jakbym pokryła twarz swoją własną skórą, ale taką bardziej wypoczętą, lepiej wyspaną, nietkniętą przez rozmaite drażniące substancje, które czasem lubią atakować mi twarz i wydobywać takie kwiatki jak naczynka albo cienie pod oczami. Brak tapety, brak świecącej mordki, brak uwydatnionych skórek. Brak podkładu, ale przy jego obecności. Wydawało mi się, że to zbyt piękne, by było prawdziwe, że pewnie prawdziwy byt tego podkładu ujawni się następnego dnia rano albo po dłuższym stosowaniu /używam tego produktu już kilka miesięcy/. Ale tak się nie stało - żadnego zapychania, uczulenia, żadnych niespodzianek w postaci krostek. Po wcześniejszych eksperymentach z podkładami, nawet tymi z teoretycznie wyższych półek, ten okazał się nie tylko zdecydowanym czarnym /a raczej białym, ze względu na swój mleczny odcień/ koniem, ale także kotem Schrödingera, o którym nie wiadomo, czy żyje czy nie. Bo tak jest z tym podkładem - widać go i nie widać jednocześnie. A w tego typu kosmetykach jest to dla mnie zdecydowanie najważniejsze.

  • idealna kolorystyka /w końcu znalazłam odcień dla bladych twarzy/
  • nie ciemnieje
  • fajna konsystencja /ani zbyt wodnista, ani zbyt ciężka/
  • dobre krycie /ale chyba tylko przy średnich niedoskonałościach/
  • delikatny, nienachalny zapach
  • totalnie niewidoczny na twarzy /ryzyko stworzenia tapety czy maski nie istnieje/
  • wygodne, minimalistyczne opakowanie
  • nie zapycha, nie uczula
  • filtr SPF18
  • ładnie odświeża, rozświetla
  • cena
  • wydajność
  • na bardzo suchej cerze może podkreślać skórki
  • nie przykryje bardzo mocnych zaczerwienień i niedoskonałości /ale od tego jest korektor/