Kupiłam, bo chciałam choć ciut "opalić" swoją blada cerę. Musiałam się zmuszać do jego regularnego stosowania, bo jego używania do najprzyjemniejszych nie należy. A mimo to różnicy w odcieniu i tak żadnej nie zauważyłam... Opakowanie: Jak to bywa w przypadku kremów Ziaji, jest to mały, poręczny słoiczek, z porządnym choć niesprawiającym problemów zamknięciem. Zabezpieczony folią- mamy pewność, że nie był przed nami przez nikogo użytkowany. Zapach: O zapachu tu raczej nie ma mowy. W opakowaniu jeszcze jakoś da się znieść, to już nałożony na skórę z każda sekundą zaczyna coraz bardziej męczyć. Ale nie ma się co czepiać- wszelkie rzeczy brązujące mają to do siebie, że zapachem specjalnie nie grzeszą :) Konsystencja: Ani mi się nie podoba, ani nie jestem z niej szczególnie zadowolona. Konsystencja w tym wypadku jest wyśrodkowana- krem nie jest bardzo tłusty ani tez lekki. Denerwujący staje się dopiero na twarzy- wydaje mi się, że nie wchłania się całkowicie, nawet po długim czasie, przez co wciąż odczuwalny jest na niej tłusty film- co dla mnie jest mało przyjemne. Działanie: Działania w tym wypadku niestety brak. Stosowałam krem regularnie przez dłuższy czas, jednak nie zauważyłam choć najmniej zmienionego odcienia cery. Dodatkowo niemiłosiernie mnie zapchał- już po kilku dniach miałam na twarzy pełno niemiłych niespodzianek. O jakimkolwiek działaniu relaksującym również nie ma mowy- a przyczyniają się do tego zapach jak i złe wchłanianie kremu przez skórę.